Sporo mówi się o tym, jakie ładne, świecące się rzeczy można z reguły znaleźć u jubilera. Ile by nie było w tym prawdy, mnogość dostępnych wzorów często przytłacza, w szczególności tych nowoczesnych, które w mojej ocenie, często są projektowane na kolanie do udziału w wyścigu pod tytułem „skopiuje twoje zadanie domowe w takiej formie co by nikt się nie zorientował”. Prawdziwym indywidualistom nie pozwala to wybrać upragnionego wzoru, a jedynie pomaga zdecydować co tak naprawdę się nie podoba.
Na pomoc przychodzi złotnik.
Z dużym entuzjazmem podchodzę do klientów, którzy są w stanie od razu zaznaczyć, co nie trafia w ich gusta. Szybką drogą eliminacji konsultujemy kolejne elementy wzoru, budując finalny projekt z pomocą skrawka papieru i ołówka.
albo inaczej...
Klient przynosi swój kamień i złoto, przedstawia swoją koncepcje, która nierzadko rozbija się o rzeczywistość od strony technicznej. Na drodze negocjacji tego co wykonalne i bezpieczne, dochodzimy do porozumienia,
następuje zwolnienie blokady maszyny losującej:
Wypada hasło realizacja.
Teraz często można odetchnąć z ulgą (najtrudniejszy etap twórczy już za mną) i krok po kroku budować swoje kolejne dzieło.
Na pierwszy ogień (dosłownie) idzie złom.
Oczywiście nie mowa tu, o kawałkach puszek zebranych z lokalnych śmietników. Słowo to raczej nie jest przyjemne, zwłaszcza w odniesieniu do biżuterii, którą przed przetopieniem ktoś nosił przez lata. Ale w obliczu czasu, często nie nosi już żadnej innej wartości niż złomowej (inaczej mówiąc rynkowej wartości kruszcu). O tym dlaczego w 99% przypadków decyduję się na rafinacje i przygotowanie stopu w całości od nowa napisze w innym wpisie.
Stop przygotowany
teraz rozpoczyna się mozolny etap kształtowania płaskowników w różnych formach (blacha, drut, pręt itp). Dokonuje się tego z pomocą wszelakich narzędzi, tradycyjnie byłby to młotek, jednak praktycznie każdy korzysta już z (wcale nie młodych) dobrodziejstw jak np walcarka.
Tym sposobem od niewinnie wyglądającego wlewka:
Z pomocą narzędzia:
otrzymujemy pierwszą kształtkę o żądanych wymiarach. Z jej pomocą wykonuję podstawę oprawki pod kamień:
W normalnych warunkach, do wszystkiego znajdzie się odpowiednie narzędzie, szczególnie przydatne bywają takie, które w małej ilości kroków pozwalają otrzymać określony kształt, w praktyce ciężko jest uzasadnić zakup wielu drogich pomocy, z których nie skorzysta się w życiu więcej niż raz. Dlatego szuka się drogi na około.
drobne detale, których nie widać na pierwszy rzut oka, decydują o tym czy dany wyrób będzie nadawać się do noszenia.
Podstawa pod kamień gotowa, ale jeszcze nie ma prawa nazywać się oprawą, w końcu przyłożonego kamienia, wciąż nie ma co trzymać.
W analizowanym przykładzie, będą to cztery skromne łapki (zgodnie z wytycznymi klienta, jednak ze zdrowym rozsądkiem), aby duży 16mm cytryn miał się w czym trzymać. Dodatkowo, trzeba górze pierścionka nadać fizycznej jak i optycznej lekkości, nie może wyglądać na toporny, ani nie może zbyt dużo ważyć.
Płaskownik jest zawalcowany do bardzo małej wysokości a następnie przeciągnięty przez ciągadło które nada mu okrągły kształt drutu o określonej średnicy.
Z jego pomocą powstaną łapki
Oprawka zgrubnie jest przygotowana, potrzebna jest do niej szyna.
bez większego kombinowania wybraliśmy gładką półokrągłą obrączkę o szerokości odpowiedniej do wielkości góry pierścionka.
Elementy gotowe, łączę je w całość.
Po przystosowaniu do noszenia i wstępnym polerowaniu, oprawiam kamień.
Pierścionek trafia do urzędu probierczego do cechowania.
Po powrocie zostaje jeszcze poddany ostatniej porcji wybłyszczenia.
Gotowy już dla zadowolonego klienta.
W sporym uproszczeniu przedstawiłem jak wyglada schemat powstania ”prostego„ pierścionka.
Z mojej strony dochodzi do tego sporo nudnych chemiko-fizycznych zagadnień, ich nakład jednak prosi się o osobny post.
Piękny pierścionek, świetny post!